[Tłum. Marcin Machnik]
Wynalazca — Zmęczone ramię — Żniwiarka i kosiarka — Zgrabiarka — Stalowe palce — Przejęty wynalazek — Na farmie — Bystra żona — Ubijanie — Filozofia masła — Kolejny wynalazek — Studiowanie kół napędowych natury — Rozwinięcie nauki Osteopatii.
Jako że Osteopatia opiera się na założeniu, że człowiek jest maszyną, muszę zwrócić uwagę na fakt, że badania nad tą maszynerią rozpocząłem w 1855 roku i kontynuowałem je do 1870 roku. Na milionach akrów ziemi kiełkowały, wyrastały i były zbierane pszenica, owies i żyto, a jedynym narzędziem człowieka, na którym musiał polegać w zdobywaniu codziennego chleba, była jego prawa ręka. Tamtego roku zacząłem zastanawiać się nad tym, jak sprawić, by ta ręka mogła cieszyć się dobrodziejstwami owych wspaniałych i chwalebnych słów: „Na zawsze wolni, bez względu na rasę i kolor skóry”.
Moja ręka już w wieku czternastu została zaprzęgnięta do ochoczej służby, mimo że bywała zmęczona i obolała. Ojciec, bracia i najemni pomocnicy wraz z wszystkimi żniwiarzami z okolicy zdawali się wznosić w niebo swe pozbawione nadziei skargi, że albo już na zawsze będą wymachiwać kosą od rana do wieczora, albo pójdą spać głodni, wraz z zależnymi od nich osobami.
W tamtych czasach wprawni rzemieślnicy wymyślili i zbudowali maszynę do koszenia z długim na 4 stopy (120 cm) ostrzem (sierpem), przymocowanym w taki sposób, że wysuwało się pod kątem prostym na 4-6 stóp (120-180 cm) od prawego koła. Maszyna miała drążek i wiele tak dobranych ostrz, by pasowały do otworów między palcami przytwierdzonymi do sierpa, a to wszystko w celu koszenia siana, czy to z upraw, czy z dzikich zasiewów.
Mniej więcej w tym samym czasie umocowano na maszynie coś w rodzaju kołowrotka, który popychał trawę do tyłu, gdy opadała po skoszeniu, a następnie ktoś grabiami zrzucał ją pęczkami na ziemię.
Zauważyłem, że ten wynalazek odciążył rękę, ale człowiek zrzucający zboże pracował równie ciężko, jak kiedyś ten, co wymachiwał kosą. Było to jednak o tyle lepsze, że jeden człowiek mógł kosić zboże w tempie przejazdu dwóch koni na pasie o szerokości 6 stóp (180 cm). Zacząłem się zastanawiać nad tą maszyną i wymyśliłem, że przytwierdzę do niej dwa długie stalowe palce, które będą zbierać skoszone zboże. Musiały być na tyle mocne, by utrzymać 50 funtów (23 kg) bez obwiśnięcia. Gdy spadło na nie wystarczająco dużo zboża, by utworzyć pęczek, naciśnięciem dźwigni wyszarpywałem te stalowe palce spod zboża, a ono spadało na ziemię, gotowe do związania.
Pamiętam, jak w trakcie prac nad tym wynalazkiem odwiedził mnie przedstawiciel firmy Wood Mowing Machine Co. z Illinois. W następnym sezonie firma wysyłała do pracy żniwiarki z dwoma palcami do łapania spadającego zboża. Zboże było zbierane aż do uzyskania wiązki, a wtedy człowiek obsługujący maszynę opuszczał palce na ziemię i wysuwał je spod zboża. Firma odniosła korzyść z mojego pomysłu w dolarach i centach, a ja zyskałem doświadczenie. Świat stanął na krawędzi rewolucji żniwiarskiej. Nie trzeba już było dłużej wymachiwać kosami, bo ich miejsce zajęły żniwiarki i kosiarki. To tyle w temacie moich badań nad maszynami do zbierania plonów.
Wkrótce po tym, jak ulepszone maszyny uwolniły rękę, zakupiłem farmę i zaopatrzyłem ją w konie, krowy, świnie kurczaki i niezbędny sprzęt do obsługi. Mieliśmy wiele krów i uzyskiwaliśmy dość sporo mleka. Moja rodzina była niewielka, a żona była zajęta, więc to ja musiałem ubijać masło. Grzmociłem tak całymi godzinami. Podnosiłem pokrywę, oblizywałem ubijacz, a potem kolejną godzinę wykonywałem te wszystkie ruchy konieczne do ubicia mleka. Grzmociłem i grzmociłem, rozcierałem ramię i dalej grzmociłem, aż doszedłem do wniosku, że ubijanie masła jest równie ciężką pracą, jak wcześniej wymachiwanie kosą. Ale dzięki temu zacząłem zgłębiać chemię mleka, śmietany, kazeiny, margaryny i kwasu masłowego. W końcu odkryłem, że każdy atom masła jest zamknięty w otoczce z kazeiny podobnej do skorupki jajka. I teraz pytanie brzmiało: jak rozbić to jajko i wydobyć z niego masło? Skonstruowałem koło napędowe o średnicy 8 cali (20 cm), połączone z mniejszym kołem zębatym, do którego był przymocowany górny koniec pręta o długości 0,5 cala (1,3 cm), sięgającego do samego dna ubijarki. Na tym pręcie znajdowało się ramię z otworem wylotowym, którego wysokość dało się regulować za pomocą śruby, w zależności od ilości mleka w ubijarce. Do zewnętrznych końców ramienia były przytwierdzone blaszane rurki, które miały zanurzać się w mleku. W tym celu były pochylone w dół. Mleko wpływało do rurki od strony o średnicy 1 cala (2,5 cm), a wypływało od strony o średnicy pół cala (1,3 cm). Jak więc widać, rurki te stopniowo się zwężały. I takie koło napędowe, zębatka i pręt wchodzący do stalowego gniazda na końcu ubijarki pozwalały mi z łatwością rozpędzić rurki do prędkości pięciuset lub więcej obrotów na minutę. W ten sposób mleko i śmietana uderzały w ścianę ubijarki z prędkością 3-5 mil na minutę (5-8 km na minutę).
Udało mi się rozbić owe jajka, które zawierały wszystkie składniki masła, i przy sprzyjającej temperaturze i innych warunkach mogłem w nieco ponad minutę dać głodnym dzieciom gotowego masła. Średnio ubijanie tym nowym wynalazkiem trwało od 3 do 10 minut.
Był to pierwszy raz, gdy miałem powód do radości z tego, że z jednego ze swoich najgorszych wrogów (z przyrządu do ubijania masła) udało mi się zrobić rozrywkę. Poświęciłem pewien czas na wprowadzenie mojego wynalazku — do lata 1874 roku. W tym roku zacząłem wnikliwsze badania kół napędowych, zębatek, kielichów, ramion i wałów ludzkiego życia, z ich siłami napędowymi, zaopatrzeniem i strukturą oraz z ich mocowaniami za pomocą więzadeł. Badałem też mięśnie i ich pochodzenie i funkcję; nerwy i ich pochodzenie i odżywienie; przepływy krwi od serca i do serca; nerwy motoryczne i ich zasilanie i działanie; nerwy czuciowe i ich funkcje; zachowanie nerwów kierujących czynnościami świadomymi i czynnościami niezależnymi od naszej woli; źródło zaopatrzenia tych nerwów; i wreszcie ich pracę wykonywaną w zdrowiu i w częściach dysfunkcjonalnych, we wszystkich miejscach, przez które przechodzą, by zrealizować swoje zadanie w gospodarce życia. Wszystko to na nowo wzbudziło moje zainteresowanie. Wierzyłem, że zawsze gdzieś wśród nerwów można znaleźć jakieś odejście od normy, przez które organizm toleruje tymczasowe lub stałe zawieszenie dostaw krwi, czy to w tętnicach, czy to w żyłach, a to powoduje chorobę.
Mając to na uwadze, zacząłem zadawać sobie pytanie, czym jest gorączka. Czy jest ona skutkiem, czy odrębnym bytem, jak często opisują ją autorzy medyczni? Doszedłem do wniosku, że jest tylko skutkiem. Przeprowadziłem pod tym kątem wiele eksperymentów i dowiodłem, że przyjęte przeze mnie stanowisko jest prawdą, gdyż natura w cudowny sposób za każdym razem odpowiadała twierdząco. Po dwudziestu pięciu latach wnikliwych obserwacji i eksperymentów doszedłem do wniosku, że nie ma takich chorób, jak grypa, błonica, tyfus, dur brzuszny, gorączka płuc[1] czy jakakolwiek inna gorączka klasyfikowana pod tą wspólną nazwą. To samo dotyczy reumatyzmu, rwy kulszowej, artretyzmu, kolki, zapalenia wątroby, pokrzywki czy krupu[2], które nie istnieją jako choroby. Wszystkie powyższe problemy w pojedynkę i w połączeniu są tylko skutkami. Przyczyny należy szukać (i da się ją znaleźć) w ograniczonym lub wzmocnionym działaniu nerwów, które kontrolują płyny w jakiejś części ciała lub w jego całości. Wydaje się całkowicie logicznym dla każdego o umyśle wykraczającym poza zdolności idioty, kto zapoznał się z anatomią i działaniem maszynerii życia, że wszystkie choroby to tylko skutki, a ich przyczyną jest częściowe lub całkowite zakłócenie pracy nerwów, które nie są w stanie prawidłowo rozprowadzać życiowych płynów.
Na tym fundamencie rozbudowywałem Osteopatię przez dwadzieścia pięć lat. Dowody na poprawność tej filozofii są z dnia na dzień coraz silniejsze.
22 czerwca 1874 roku rozwinąłem flagę Osteopatii. Przez dwadzieścia pięć lat znosiła sztormy, cyklony i zamiecie wzniecane przez przeciwników. Nici, z których jest upleciona, są teraz silniejsze niż wtedy, gdy została utkana po raz pierwszy. Jej barwy stały się tak jasne, że miliony zaczęły ją dostrzegać, podziwiać i pod jej opiekuńczymi fałdami szukać ochrony przed chorobą i śmiercią. Całe zastępy matek i ojców pytają, dlaczego ta flaga nie została rozwinięta wcześniej. Odpowiem słowami, że wiele lat trwało przygotowanie gruntu na przyjęcie nasion tej nauki oraz wielu innych prawd, które okazały się korzystne dla człowieka. Bądźcie więc cierpliwi, ufajcie Bogu jako architektowi i wierzcie w ostateczny triumf prawdy, a wszystko skończy się dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz