[Tłum. Marcin Machnik]
Koniec wojny — Rozkoszowanie się kiełkującym pokojem — Nowe zagrożenia — Zło leków — Straszliwe wizje — Obraz sytuacji — Rozkopywanie indiańskich grobów w poszukiwaniu obiektów badawczych — Studiowanie wielkiej księgi natury — Okrutne żniwo tej straszliwej choroby, jaką jest zapalenie opon — Modlitwy i medycyna — Śmierć czterech członków mojej rodziny — Czy medycyna jest niewydolna?
Wojna skończyła się tak, jak podejrzewał każdy myślący człowiek. Przez jakiś czas panowały nienawiść, pasja i chciwość, ale tak dzielnie walczące brawurowe Południe zostało w końcu zmuszone do poddania się zdeterminowanej Północy.
Jednej stronie zaczęło po prostu brakować ludzi i pieniędzy do kontynuowania walki. Ogłoszono kapitulację i pokój, a niewolnictwo przestało być częścią instytucjonalnej Ameryki. Wszyscy z zadowoleniem porzucili konflikt, żeby móc znowu wieść życie spokojnych obywateli. Ja także razem z pozostałymi z przyjemnością opuściłem pole krwawych sporów i wróciłem do obowiązków zwykłego człowieka. Szybko jednak odkryłem, że nasze nawyki, zwyczaje i tradycje w niczym nie ustępują niewolnictwu w jego najgorszych przejawach i są przy tym znacznie bardziej tyrańskie. Nie mogłem spać, bo dniami i nocami widziałem legiony mężczyzn i kobiet zataczających się tam i z powrotem po całej ziemi i domagających się uwolnienia od nałogów związanych z lekami i piciem. Serce mi się krajało, a umysł nie potrafił zaznać spokoju ani w dzień, ani w nocy, gdy widziałem, jak człowiek stworzony na podobieństwo Stwórcy jest traktowany z tak małym szacunkiem i rozsądkiem przez ludzi, którzy powinni wiedzieć lepiej. Mężczyznom i kobietom przepisywano leki o trującym i uzależniającym działaniu, których zgubne skutki były równie pewne jak to, że kamień wyrzucony w powietrze spadnie z powrotem na ziemię. Śnili mi się zmarli i umierający, którzy byli lub są niewolnikami nałogów. Starałem się poznać przyczynę takiej śmiertelności, zniewolenia i nieszczęśliwości naszej rasy. Odkryłem, że przyczyną jest ignorancja naszych „szkół medycznych”. Okazało się, że ci, który podają pierwszą wciągającą dawkę, sami także są uzależnieni od leków i picia. Jako zataczająca się forma życia są beznadziejnie splątani tymi wężowymi splotami.
— Któż mnie uwolni z uścisku tego węża, który odebrał mi wszelką wolność oraz radość z siebie i bliskich? — woła na próżno udręczona dusza takiego człowieka. — Chciałbym być tak wolny jak czarni, dla wolności których przez trzy lata mierzyłem się z zabójczymi armatami.
— Oj! — mówi inny człowiek, który kultywuje nałóg przyjmowania leków i picia. — Mogę to rzucić w każdej chwili. Czarny nie mógł się uwolnić, gdyż prawo trzymało go w niewoli i zmuszało do posłuszeństwa za pomocą biczów z niewyprawionej skóry, psów gończych i strzelb, a ja używam leków z własnej woli i mogę przestać, kiedy tylko zechcę.
Jeśli przypilnujesz takiego człowieka i będziesz go obserwować, wkrótce przydybiesz go przy aptece, jak narzeka na złe samopoczucie i przeziębiony mówi:
— Moja żona należy do kościoła, a spotkania odbywają się bardzo późno. W środku jest tak gorąco, że przeziębiłem się w drodze powrotnej i myślę, że powinienem coś wziąć.
— Profesorze — odpowiada mu aptekarz. — Sądzę, że odrobina jamajskiego imbiru i uncja destylowanego żyta to coś, co cię wyleczy.
— Cóż, chyba trochę spróbuję, ale nie chciałbym chodzić do kościoła cuchnąc whisky.
— Przeżuj kilka goździków i nasion kardamonu, a zamaskują zapach whisky — doradza aptekarz. Wkrótce kończą się nocne spotkania w kościele, ale profesor nadal przychodzi, tym razem z bólem pleców.
— Całą noc wczoraj polowałem na lisa i jeszcze bardziej się przeziębiłem — mówi do aptekarza i puszcza mu oczko. — Daj mi pan to samo lekarstwo, co ostatnio, a do tego jeszcze pół kwarty dla babci.
Tego rodzaju obłudna pretensjonalność stawała się dla mnie coraz bardziej odrażająca. Jako ktoś, kto miał już pewne doświadczenia w uśmierzaniu bólu, uznałem medycynę za porażkę. Od wczesnego życia studiowałem księgę natury. We wczesnych latach w targanym wiatrami stanie Kansas poświęciłem się zgłębianiu anatomii. W imię nauki stałem się rabusiem. W imię nauki bezczeszczone były indiańskie groby i ekshumowane ciała śpiących na wieki. Tak, wyrosłem na jednego z tych sępów ze skalpelem i studiowałem martwych, aby móc pomagać żywym.
Miałem drukowane książki, ale wróciłem do wielkiej księgi natury jako mojego głównego źródła. Pewien poeta powiedział, że: „Najlepszym studium człowieka jest człowiek”. Uwierzyłem w to, ale wierzyłbym w to nawet wtedy, gdyby nic takiego nie powiedział. Najlepszym sposobem na studiowanie człowieka jest dokonanie sekcji paru ciał.
Moimi obiektami badawczymi były ciała ekshumowane z indiańskich grobów. Włóczyłem się po okolicy, często w świetle księżyca, a często także w dzień, i wykopywałem łopatą martwych Indian, żeby wykorzystać ich ciała dla dobra nauki. Ktoś kiedyś powiedział, że cel uświęca środki i ja przyjąłem tę teorię, by uśmierzyć wyrzuty sumienia. Martwi Indianie nigdy nie sprzeciwiali się temu, że są obiektami badawczymi dla rozwoju nauki. Ich krewni nic o tym nie wiedzieli, a jak mówi porzekadło, „gdzie ignorancja jest błogosławieństwem, głupotą jest być mądrym”. Poza tym wiedza zdobyta dzięki tym badaniom pozwoliła mi ulżyć niezliczonym rzeszom cierpiących istot ludzkich, z których wiele uchroniłem przed grobem, dlatego nie zamierzam mącić sobie spokoju umysłu myślami o tym, że swego czasu czerpałem wiedzę z indiańskich kości.
Moja nauka i moje odkrycia rodziły się w Kansas w bardzo trudnych okolicznościach. Najpierw jako pionier walczyłem z proniewolniczymi ciągotami oraz z wężami i borsukami, następnie walczyłem w wojnie secesyjnej i w okresie powojennym, aż 22 czerwca 1874 roku cała prawda spłynęła na mnie jak nagły wybuch słońca. Uświadomiłem sobie, że przez cały ten czas w swoich studiach, badaniach i obserwacjach stopniowo dochodziłem do nauki, która miała okazać się bardzo korzystna dla świata.
Wykształcony na uczelni dżentelmen mógłby spytać, czy pogranicze jest dobrym miejscem do studiowania. Henry Ward Beecher wspomniał kiedyś, że nie ma większej różnicy, w jaki sposób ktoś zdobył wiedzę, czy w klasycznych zacienionych i pokrytych freskami salach starego Oksfordu lub Harvardu, czy przy ognisku w samotnej chatce na granicy. Pogranicze jest dobrym miejscem na dotarcie do prawdy. Nie ma tam nikogo, kto mógłby człowiekowi przeszkadzać. Beecher był wtedy w dojrzałym wieku i wiedział, co mówi. Doświadczenie życiowe uświadomiło mu, że wykształcenie uniwersyteckie nie napełni zdrowym rozsądkiem głowy, w której nie ma mózgu.
Pogranicze to wielka księga natury. To źródło wiedzy, a nauki przyrodnicze poznaje się tu od najpierwszych zasad. W jaki sposób naukowiec uczy się zwyczajów i zachowań zwierząt, które chciałby badać? Obserwując je. Stary pionier wie o zwyczajach i zachowaniach dzikich zwierząt więcej niż jakikolwiek badacz. Agassiz z całą jego wiedzą o historii naturalnej nie wiedział o norkach i bobrach tyle, co traper, który całe życie trudnił się ich łapaniem.
W ciszy pogranicza, w otoczeniu natury, przeprowadzałem swoje badania anatomiczne z większym zapałem i bardziej zadowalającymi wynikami niż w koledżu. Nie mając żadnych nauczycieli prócz faktów natury i żadnych kolegów poza borsukiem, kojotem i moim mułem, siadałem w ławce szkolnej na prerii i zgłębiałem to, czego nauczyłem się w szkołach medycznych. Z głęboko zakorzenionym w duszy przekonaniem, że „najlepszym studium człowieka jest człowiek”, zacząłem od szkieletu. Poszerzałem swój zasób wiedzy anatomicznej do momentu, aż dość dobrze poznałem każdą kość w ludzkim ciele. Badanie tych naszych ciał zawsze było dla mnie fascynujące. Uwielbiam się tego uczyć i zawsze robiłem to z wielkim zapałem. Kolejni Indianie byli ekshumowani i poddawani sekcji, a ja wciąż nie czułem się usatysfakcjonowany. Dopiero po tysiącu eksperymentów z kośćmi uznałem, że dość dobrze poznałem strukturę kości.
Mógłbym osiągnąć szybszy postęp w Osteopatii, gdyby nie zakłóciła mi go wojna secesyjna. Nie sposób stwierdzić, jak dana rzecz będzie wyglądała, dopóki się nie rozwinie, a wtedy często okazuje się, że największe dobro następuje po największym smutku i rozpaczy, bo, jak wiadomo, ogień jest najlepszym testem czystości złota. Może i jest dobry dla metalu, ale dla złota jest bezwzględny. Dopiero test ognia uwolnił mnie od głupoty leków. Dopiero gdy moje serce zostało rozdarte cierpieniem i żalem, uświadomiłem sobie w pełni ich nieskuteczność. Niektórzy powiedzieliby, że cierpienie było nieodzowne, by mogło pojawić się dobro, ale ja czuję, że mój żal wynikał z rażącej ignorancji ze strony zawodowych lekarzy.
Stało się to wiosną 1864 roku. Huragan wojny powoli się wyciszał, ale pojawił się nowy wróg. W porównaniu z nim wojna okazała się dla mnie bardzo litościwa. Pozostawiła moją rodzinę bez uszczerbku, ale gdy na horyzoncie załopotały czarne skrzydła zapalenia opon, zdawało się, jakby właśnie moich bliskich obrały sobie za ofiarę. Przychodzili do nas lekarze, pewni swoich metod. Dniami i nocami opiekowali się moimi chorymi, podawali im swoje najbardziej zaufane lekarstwa, ale bez skutku. Bliscy mieli się coraz gorzej i gorzej. W końcu zjawił się pastor ze słowami pociechy. Można by pomyśleć, że człowiek Boga przywołujący boską interwencję oraz ludzie wykształceni na badaniach naukowych wystarczą, żeby ocalić moich bliskich. Każdy żywiłby nadzieję, że dzięki modlitwom i pigułkom anioł śmierci zostanie odegnany od drzwi. Jest to jednak uparty wróg i gdy już upatrzy sobie ofiarę, nie pomogą jej żadne pigułki i modlitwy. Wierzyłem wtedy mocno w uczciwość naszego pastora i lekarzy, i nie straciłem tej wiary. Bóg wie, że jestem przekonany, że robili to, co uważali za najskuteczniejsze. Nigdy nie lekceważyli swoich pacjentów i zwiększali lub zmieniali dawki z nadzieją, że trafią na taką, która pokona wroga. Ich wysiłki okazały się jednak daremne.
Właśnie wtedy, gdy stałem wpatrzony w trzech członków mojej rodziny — dwoje własnych dzieci i jedno adoptowane — zmarłych z powodu wspomnianej wcześniej choroby, zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych, zacząłem zadawać sobie poważne pytania: „Czy w chorobie Bóg pozostawił człowieka w sferze domysłów? W sferze zgadywania, w czym problem? Co podać i jaki będzie rezultat? I dokąd człowiek pójdzie po śmierci?”. Doszedłem wtedy do wniosku, że Bóg nie jest Bogiem domysłów, lecz Bogiem prawdy. A wszystkie jego dzieła, duchowe i materialne, cechuje harmonia. Jego prawo życia zwierząt jest absolutne. Tak mądry Bóg z całą pewnością umieścił remedium w materialnym domu, w którym zamieszkuje duch życia.
Z tą myślą przyciąłem swój żagiel i wyruszyłem w podróż odkrywcy. Jak Kolumb znalazłem na powierzchni dryfujące drewno. Zbadałem kierunek wiatru, aby wiedzieć, skąd wieje, i zgodnie z tym skierowałem swój statek. Wkrótce wszędzie na morzu rozsądku znalazłem wyspy zdrowia. Od tego czasu obserwuję dryfujące drewno i kurs wiatru i jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym nie znalazł miejsca, z którego przydryfowało.
Wierzyłem, że kochający i inteligentny Twórca musiał umieścić w jakimś miejscu ciała lub w całym systemie człowieka taką obfitość substancji leczniczych, by dało się wyleczyć wszelkie niedomagania, i dlatego z każdej podróży badawczej przywoziłem kolejne ładunki niezaprzeczalnych prawd, z których wynikało, że w ciele człowieka istnieją wszelkie niezbędne dla zdrowia leki. Można je podać poprzez taką manipulację ciałem, żeby naturalnie się ze sobą połączyły, usłyszały wołanie i przyniosły ulgę cierpiącym miejscom. Nigdy nie poniosłem klęski w poszukiwaniach wszelkich leków na frontowych półkach tego nieprzebranego magazynu, jakim jest ludzkie ciało.
Kiedy po raz pierwszy wyruszyłem na tę wyprawę badawczą, odkryłem, że niektóre buteleczki i słoiki z lekami znajdują się na bardzo wysokich i bardzo niskich półkach i nie są tak łatwo dostrzegalne, jak leki ogólnego zapotrzebowania. Ale przy bliższym badaniu okazywało się, że da się je pomieszać z wszystkimi pozostałymi lekami i przynieść człowiekowi oczekiwaną ulgę.
W ten sposób podróżowałem od morza do morza, aż odkryłem, że w naturze nigdy nie brakuje wszelkich potrzebnych leków. Dzisiaj, po dwudziestu latach podróży i obserwacji, mam większe podstawy, by twierdzić, że Bóg lub natura to jedyni lekarze, jakich człowiek powinien darzyć szacunkiem. Warto poznawać substancje lecznicze we własnym ciele i uczyć się ich używać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz