20 lipca 2025

Rozdział 13.

 

Krótko o niezawodnych znakach — Pójście po radę do pastora — Niepokój w oczekiwaniu na odpowiedź — Zarzuty i dookreślenia — Boskie prawo kciuka i palców.

 

Martwiłem się bardzo w dzień i w nocy. Zdarzały mi się wizje, jakich nigdy wcześniej nie miałem, chociaż przez całe życie byłem dobry w ich dostrzeganiu. Wierzyłem we wszystkie znaki. Wierzyłem, że gdy kura zapieje, to coś się wydarzy; gdy linieje i pióra najpierw wypadają jej z ogona, trzeba późno siać pszenicę, a gdy najpierw wypadają jej z głowy, trzeba siać pszenicę bardzo wcześnie. Wierzyłem też, że spojrzenie na księżyc w pełni przez lewe ramię przynosi pecha. Oj, bylibyście zdumieni, gdybym opowiedział Wam o wszystkich znanych mi znakach i o tym, jak babcia kazała mamie czekać z odstawieniem mnie od piersi na znak w moich stopach i o ile lepiej na tym wyszedłem niż brat Jan, który został odstawiony, gdy znak był w jego głowie.

Mama nie chciała wierzyć w takie nonsensy i zbywała babcię w niemiłych słowach.

— Nie wierzę w żadne takie głupstwa — oznajmiła babci i odstawiła Jima od piersi po pojawieniu się znaku w jego głowie. Jim dorósł do wieku, w którym można być łysym, i natychmiast wyłysiał. Gdy mama przekonała się o użyteczności znaków, resztę dzieci odstawiała po pojawieniu się znaku w stopach i piętach. Czekała, aż zaczniemy dreptać i dreptaliśmy. Babcia nigdy nie pomyślała o ścięgnie Achillesa dopóki mama go nie nazwała. Wydaje mi się, że mamy większe stopy niż Jim, a do tego włosy nam lepiej rosną. Można powiedzieć, że jestem prawdziwym wyznawcą wiary w znaki. Odstawiajcie dzieci na nogi, nawet jeśli mają lepsze smaki. Ze świadomością swojej wiary w znaki poszedłem do pastora i wybrałem dla niego tekst na kazanie. Było to coś w rodzaju: „Holendrzy wypatrują znaku, Grecy mądrości, lecz my wypatrujemy całej prawdy, ukrzyżowanej”. Spytał mnie, co rozumiem przez takie słowa. Wyjaśniłem mu, że w 1874 roku zobaczyłem odrobinę światła. Początkowo wydawało się oddalać tak szybko, jak mogło, potem jednak na chwilę rozbłysło. Wkrótce zaczęło się zbliżać, mrugało do mnie i puszczało mi błyski, aż stało się wielkie jak kometa. Czasem uciekało, po czym wracało z szyderczym blaskiem i wołało: „Kickapoo”. Doszedłem wtedy do wniosku, że muszę położyć kres tym moim torturom.

— Słuchaj, George, co myślisz o znakach, które ci opisałem? — spytałem pastora.

— Sądzę, że to zły duch, który został podstawiony przez diabła, żeby wciągnąć cię w swoje sidła — odparł. — Przedstawię jednak tę sprawę bratu D. i jutro rano, gdy znowu się zobaczymy, przekażę ci, co on o tym sądzi.

Nużące godziny nocy wlekły się jedna za drugą, powolne jak obrady demokratycznego kongresu nad jakąś skomplikowaną kwestią. Nigdy wcześniej nie przeżyłem szesnastu minut dłużących się jak szesnaście godzin. Każda godzina tej nocy trwała całe wieki, a wizje ciągnęły się aż do rana. Kogut wyciągnął szyję w ciemnościach i zaczął piać. Zdawało mi się, że cały wiek zajęło mu, nim skończył, a potem upłynęło jeszcze z pięć godzin do spotkania z George’m i usłyszenia wieści od brata D. Nie byłoby chyba większą udręką, gdybym musiał stać na górze lodowej i śpiewać: „Na burzliwych brzegach Jordanu stoję i rzucam tęskne spojrzenia”. Obserwowałem mozolnie przesuwające się wahadło czasu, odmierzające kolejną godzinę tego niekończącego się niepokoju, i modliłem się, by usłyszeć koguta, który obwieściłby trzecią nad ranem, kwakanie kaczki, gdakanie kury, beczenie owcy, muczenie krowy, stukot butów starca, idącego zbudzić Joe’go lub Nancy Ann, lub odgłos czegokolwiek innego, co ożywiłoby bieg czasu, bo ten snuł się mozolnie, jakby jego sterane osie nie były smarowane od tysięcy lat. Byłem więźniem czasu. W końcu pod moje okno podszedł bezpański pies, zagłodzony włóczęga. Podreptał do tylnych drzwi po coś do jedzenia, ale trafił na niedobry moment. Pilnowała tam swoich młodych matka siedmiorga niewyrośniętych jeszcze szczeniąt. Rzuciła się na niego z wielką furią i wyszarpała za futro na głowie, aż nie dało się patrzeć na jego łeb. Odszedł, a kogut zapiał za nim: „Roznieść go, doodle-do!”. Zaśmiałem się pod nosem z tego snu o włóczęgach i szukaniu jedzenia. Spałem jak aligator pilnujący młodych do siódmej rano. Po przebudzeniu zjadłem parę kęsów. W końcu przyszedł pastor i stwierdził, że właśnie dostał informację, że brat D. jest dość poważnie chory.

— Mimo to przesyła swoją pisemną opinię na temat twojej sprawy, bardzo wyczerpującą opinię. Życzy sobie, żebym ci ją przeczytał — dodał.

— George, a co oznaczają w tej opinii te wypunktowania: „po pierwsze”, „po drugie”, „po trzecie”, „po czwarte”, „po piąte”, „po szóste”, „po siódme”, „po ósme”, „po dziewiąte” i „na koniec”? — spytałem go. Wyjaśnił, że to poszczególne paragrafy opinii brata D, którą następnie przeczytaliśmy.

 

BALDWIN, 7 lipca 1874 roku

 

DROGI BRACIE GEORGE’U. Jeśli chodzi o zarzuty wobec brata Stilla, po pierwsze, widzę, że jest on dotknięty nadmierną wiarą.

Po drugie, uważamy, że brat Still jest bardzo świętokradczy, co jest najgorsze z wszystkiego. Brat T.F. mówi, że od 1855 do 1874 jego worek był pełen zasług, lecz teraz jest pusty. Został mu tylko jeden muł, a my uważamy go za mocno świętokradczego.

Po trzecie, z tego, co wiemy, utrzymuje on swoją tysiącdolarową składkę na Mutual Alliance (towarzystwo ubezpieczeniowe). To zapewni temu biednemu upadłemu człowiekowi pogrzeb sześć stóp pod ziemią, a zawsze jest to krokiem w stronę wielkiej nagrody, którą na pewno otrzyma.

Po czwarte, wszyscy będziemy się modlić do Pana, by dał mu tę wielką nagrodę i zabrał go do siebie, i będziemy to robić głośno i długo. Powiemy publicznie wszystkim, że swoją nadmierną wiarą jest winny zdrady stanu. Czy nie wiecie, że tupnął na mnie nogą, spojrzał wyłupiastymi oczami, wpychając mi w twarz swój wyzywający palec i powiedział, że „boskie” prawo jest dla niego wystarczająco dobre? Słuchajcie: on twierdzi, że potrafi wziąć to boskie prawo między kciuk i pozostałe palce, i wykorzystując je, powstrzymać grypę, gorączkę, błonicę, świnkę, szkarlatynę i każdą inną chorobę sezonową na świecie. Panie, Panie, czy zechcesz go powstrzymać? Czy nie stworzyłeś dla człowieka opium, kalomelu z rtęcią, whisky, chininy, julepu, gumiguty, oparzania[1] i wszystkich innych środków leczniczych? Boże, mój dobry Boże, Ty wiesz, że nasi najlepiej opłacani członkowie społeczności mają duże sklepy z lekami, a Still wyciśnie z nich wszystkie dolary, jeśli będzie mógł szaleć jeszcze dwadzieścia pięć lat. Równie dobrze Kentucky mogłoby zostać zatopione. Cały przemysł chmielowy tego stanu będzie martwy jak kamień. Dlaczego? Siostra Reyma powiedziała mi, że on zdjął jej z szyi zgrubienie wielkości dwóch kurzych jaj, używając wyłącznie palców, i jest ona wiarygodną osobą. A to przecież zahamuje nasz przemysł jodowy na wyspach Morza Południowego i zniszczy nam potężny dochód. Rząd powinien pojmać tego człowieka, gdyż ja wierzę w ochronę.

On twierdzi, że pocieraniem szyi i skręcaniem nią na południe i południowy wschód potrafi wywołać w mężczyźnie i kobiecie takie samo szczęście, jakby opili się winem. Mówi, że potrafi wlać boskie wino do starych butelek i sprawić, że staną się nowe i będą skakać z radości. To z pewnością sprawi, że Francja się na nas obrazi. Wiecie, że zawsze była bardzo przyjaźnie nastawiona. Zobaczcie, jak Lafayette wykazał się w naszych walkach. Bracie, nie może być tak, że jeden puszczony luzem człowiek zniszczy połowę naszego przemysłu. Wiesz, że jeśli będzie postępował tak, jak zaczął, to tysiące milionów beczek piwa i miliardy beczek najstarszej i najlepszej irlandzkiej, angielskiej i szkockiej whisky będzie trzeba stoczyć w morze, bez nikogo, kto opłakiwałby ich stratę. Jeśli Still będzie tak denerwował i irytował ludzi, wpadną w podobny stan, jak ćmy nocne po zapaleniu lampy łukowej, które brzęczą i świszczą bez opamiętania. Szczerze obawiam się, bracie George’u, że ryby się przez to upiją, zaczną być agresywne i zabiją, rozszarpią i podziurawią tak wiele morskich stworzeń, że martwe ciała zatrują powietrze, cała ziemia zostanie skażona i umrzemy wszyscy. Wiesz, że trzy czwarte ziemi to woda, więc kogo on może wyleczyć swoim kciukiem i pozostałymi palcami oraz tym chełpliwym boskim prawem? On też umrze od smrodu tych wszystkich martwych ryb, wielorybów, krów morskich, fok, morświnów i podobnych stworzeń, a to on sprowadził na nas cały ten dramat swoimi wścibskimi paluchami. Precz z nim! Przez niego moje zarobki są teraz zbyt małe.

Moja żona nie może stracić pensjonariuszy, a co będzie, gdy on spowoduje zapaść w tak wielu naszych branżach? Z czego będziemy się utrzymywać? Krzywo na mnie patrzał od chwili, gdy Katy wyszła za mąż. Wiesz, że opróżniliśmy z tej okazji kilka butelek wina gronowego. Było to najlepsze wino weselne La Barriers, które powoduje więcej radości niż młodzi i starzy Amerykanie są w stanie wytrzymać. Następnego dnia po ślubie obraził moją żonę i córkę:

— Wszyscy wyglądacie, jakbyście byli na porządnej popijawie — powiedział. — Wspaniale się bawiliście za sprawą wina, skrzypiec i biesiadowania. Mili z was ludzie.

Moja żona i córka Betty się przez niego rozchorowały. Tak bardzo dopiekły im jego niemiłe słowa, że obie zwymiotowały, co skwitował pytaniem:

— Za dużo wina, co?

Nie spodobało mi się to i mu o tym powiedziałem.

Zażądałem od niego przeprosin i spytałem, dlaczego szydzi z naszego ślubu.

— Ja wierzę w znaki, staruszku. Kolor twarzy twojej żony i twojej córki coś oznacza — odparł, szczerząc się w uśmiechu. Następnie przyjrzał mi się jakoś dziwnie i spytał: — Staruszku, a co tak ciągnie ci ramiona w górę? Masz jakieś problemy z żołądkiem?

Odpowiedziałem, że cierpię na coś, co lekarze nazywają „flatulencją” (wzdęciami).

— Staruszku, a od kiedy masz ten problem? — zapytał mnie.

— Proszę dać mi już spokój — odparłem. Ten człowiek nigdy nie odpuszcza, doprawdy. Bolał mnie żołądek i jelita, ale nie zamierzałem mu się do tego przyznać i dać się nabrać na jego palce i kciuk, bo równie dobrze mógłbym od razu przyznać mu rację, nie dając mu się obszarpywać. Wiesz, bracie George’u, dawniej na weselach spożywano sporo wina i na jednym z nich sam Chrystus zrobił go mnóstwo, a Paweł przyjął trochę na swoje wzdęcia. Moim zdaniem, bracie George’u, Still jest dla nas zbyt surowy. Doprowadza mnie do takiego szału, że miotam się jak prażona kukurydza na patelni. Gdy moja żona i córka Betty wróciły do domu, powiedziały, że stał na skrzyni i okropnie dużo gadał o różnych znakach. Parsknął śmiechem i rzekł:

— Proszę, oto następny znak. — Zaczął naśmiewać się z zębów mamy i stwierdził, że jeśli tak młoda kobieta straciła tak wiele zębów, to znak, że kiedyś chorowała, a leczący ją lekarz użył więcej rtęci niż rozumu. Potem wdał się w wywód o swoim boskim prawie i znakach, aż zrobiło mi się od tego wszystkiego niedobrze. Wiesz, bracie George’u, piszę do ciebie osobiście i proszę, żebyś zachował to dla siebie i nie pokazywał nikomu mojej pisemnej opinii, ponieważ w tej sprawie okoliczności są ważniejsze od faktów. Still może i ma rację co do swojego boskiego prawa, ale my musimy stosować zachowawczą politykę. Sam wiesz, że jeśli uda nam się zadbać, by był niepopularny, będzie to najlepsze, bo w tym dniu i w tym czasie decydujący głos ma nasze mięso i chleb, dlatego niech złe trwa, aby mogło nadejść dobro.

Po piąte, bracie George’u, sądzę, że mam pomysł, który pomoże nam poradzić sobie z tym upadłym aniołem. Jest on synem kaznodziei metodystycznego, a niektórzy z nich to potężni źli chłopcy, dlatego chcę ci opisać jego metody, żebyś mógł skuteczniej z nim walczyć. Po pierwsze, nie znosi on i boi się alkoholu bardziej niż wszystkich diabłów i samego piekła. Nie bawi się w politykę i powie dokładnie to, co myśli lub umrze próbując to wypowiedzieć. Nie znosi hipokrytów, kłamców, złodziei, nudziarzy, dwulicowców i leniwców obu płci. Spłaca wszystkie swoje długi i jest dobry dla biednych, łatwo zarabia pieniądze i prawdopodobnie jest najlepszym żyjącym anatomem. Wie, co mówi i mówi tylko to, co wie. Znasz jego słaby punkt i będziesz musiał spotkać się z nim na otwartym polu. Błędy głupców są wzbogaceniem jego umysłu. Cóż, bracie George’u, abyśmy mogli skuteczniej walczyć z doktorem (jeśli trzeba będzie walczyć), myślę, że dobrze byłoby uzyskać jego pisemną odpowiedź na kilka bardzo istotnych, już ułożonych pytań. Sądzę, że on uprzejmie na nie odpowie. Powiedziano mi, że bardzo chętnie się wypowiada. Proszę go zapytać, co myśli o naszych kościołach, i starannie zanotować jego odpowiedź.

Doktor mówi: „Nie mam większego pożytku z kościołów tego świata, gdy traktuję je jako całość. Sądzę, że w każdym z nich jest dobro i zło. Widzę, że z większości z nich wypływają rzeki krwi, i ciągle przybywa nowych. Postrzegam je jako niejasne w działaniu i niespełniające wielkiej potrzeby świata. Być metodystą oznacza nienawidzić kampbellitów, a być kampbellitą oznacza nienawidzić baptystów i tak dalej, a wszystkie te odłamy jednoczą się, żeby walczyć z rzymskimi katolikami. Wierzę, że nadrzędna reguła dana człowiekowi wykracza wysoko ponad wszystkie kościoły, a jest nią Miłość do całej ludzkości, całą duszą, ciałem i umysłem, będąca prawem i darem bożym dla człowieka. Jest nią bezkrwawa rzeka miłości, dana człowiekowi do picia po wsze czasy i na wieki wieków. Mój wewnętrzny spokój jest w całości oparty na dobroci i miłości Boga będącego poza wszelkimi organizacjami kościelnymi”.

— A co Still myśli o idei Boga osobowego?

— Cóż, wypytałem go o to dokładnie.

— I co powiedział?

— Powiedział, że rodziłoby się mniej głupców i mniej by ich powstawało po porodzie, gdyby ludzie do niczego się nie mieszali. Stwierdził też: „Wierzę, że żaden człowiek nigdy nie widział Boga oraz że żaden z największych żyjących obecnie ludzi i żaden z tych, którzy żyli w przeszłości, nie miał i nie ma ani takiego umysłu, ani takiej metody, które pozwalałyby mu pojąć wystarczająco wiele, by wykroczyć poza obszar zdumienia, zachwytu i podziwu”. Powiedział też, że gdy skończy studiować anatomię człowieka i prawa rządzące życiem zwierzęcym, spróbuje przez kilka tysięcy lat uczyć się w najniższej klasie szkoły nieskończoności. Na ten moment jednak wolałby pozostawić to pytanie wiedzącym.

Cóż, bracie George’u, nadal muszę prosić, abyś mnie wysłuchał i nie upubliczniał tego fragmentu. Ja po prostu nie wiem, co zrobić lub co powiedzieć. Teraz to jest uczciwe i mam nadzieję, że tak też to odbierzesz. Posłuchaj tego. Przebrałem się i poszedłem do ich głównej siedziby, żeby zbadać tę tak zwaną naukę Osteopatii. W drzwiach przywitał mnie dozorca, a na pytanie o odkrywcę tej cudownej nauki zaprowadził mnie do sekretariatu, gdzie, jak powiedział, otrzymam wszelkie niezbędne informacje. W trakcie rozmowy z sekretarką weszła pewna pani, żeby umówić się na miesięczne leczenie. Była tam już dwa tygodnie i bardzo na tym skorzystała. Doskwierały jej astma, kłopoty z sercem, zaparcia, epilepsja i skurcze w obu stopach. Gdy wyciągnąłem dłoń po jej kartę, rozpoznałem swoją żonę po pierścionku na palcu. Serce zaczęło mi łomotać. Poczułem dławienie w gardle i padłem nieprzytomny na ziemię. Zabrano mnie do jednego z pokoi zabiegowych i tam przywrócono mi przytomność tym jego boskim prawem „kciuka i palców”. Zrzuciliśmy maski i zostaliśmy zaprowadzeni do prywatnego gabinetu odkrywcy.

Pierwsze słowa, jakie stary doktor wypowiedział po moim wejściu, brzmiały:

— Witaj, staruszku. Powiedziałem żonie, że przyjadą jacyś nieznajomi, którzy chcą zjeść obiad, bo kogut stanął dokładnie w progu i zapiał dwa razy, po czym odwrócił się i poszedł jeść, a to jest znak, że jakieś osoby przyjdą na obiad, a babcia twierdziła, że ten znak nigdy się nie myli, gdy kogut pójdzie jeść od razu po pianiu. Widzisz, zapiał dwa razy, co oznacza siostrę i ciebie. Nasz pies niemal doprowadził mnie do płaczu, tak żałośnie wył wczorajszej nocy. Powiedziałem żonie, że to znak, który nigdy nie zawodzi i że wkrótce dowiemy się o śmierci jakichś naszych znajomych, bo pies zawył dwa razy. Cóż, staruszku, co tam słychać w Baldwin?

— Wszystko dobrze.

— Jak się miewa mój dobry przyjaciel H.?

— Cóż, zmarł.

— A co u przyjaciela C.?

— On też nie żyje.

— Oj, powiem żonie, żeby więcej nie żartowała z wyjącego psa. Dwa razy zawył tak żałośnie i teraz słyszę, że moi przyjaciele H. i C. nie żyją, a babcia twierdziła, że „znaki nigdy nie kłamią”.

Po ósme, cóż, bracie George’u, w zarzucie numer osiem, „Zbyt wiele boskości”: daję słowo, jego uczniowie przerolowali i porozciągali mnie i moją żonę, aż zupełnie nie wiedziałem, co robić. Poczułem się tak dobrze po ich leczeniu, że podjąłem półmiesięczną kurację. Widziałeś moją perukę?

— Nie, od powrotu nosisz kapelusz.

Cóż, bracie, George’u, dla bezpieczeństwa zostawiłem ją u sekretarki na czas leczenia. Wierzę, że szczera spowiedź jest dobra dla duszy.

<<Rozdział 12. 



[1] Oparzanie (oryg. blistering) — dawna metoda leczenia polegająca na przykładaniu plastra ze środkiem drażniącym w celu wywołania bąbli, które następnie przekłuwano (przyp. Marcin Machnik]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz